Tuesday 21 December 2010

John Lennon nokautujący Greenpoint, czyli wizyta Bronisława. K



Polski prezydent Bronek.K i jego wąsy postanowili złożyć oficjalna wizytę w Białym Domu. Prezydent stanowczo zażądał zniesienia wiz dla polaków. No jak to, przecież polscy żołnierze giną w Iraku za ropę, której nigdy nie zobaczymy na oczy.  Barack Obama obiecał zająć się cala sprawa, cudownie - gdyby to była jego decyzja,  a nie Kongresu. Polskie media oburzone - w amerykańskiej prasie więcej uwagi poświęca się rocznicy śmierci Johna Lennona, niż wizycie „naszego prezydenta”. Wszystko to śmieszy mnie niezmiernie. Od pięciu miesięcy jestem polką mieszkającą w Nowym Yorku. Czy chciałbym móc tu zostać i pracować? Jasne. Czy gdybym miała taką możliwość zniosłabym wizy dla Polaków? Absolutnie nie.  Greenpoint i polonie są wystarczającym powodem.
Któregoś jesiennego popołudnia, wiedziona chęcią czerwonego barszczu wysiadłam na Greenpoint Avenue. Wszechobecne napisy po polsku, Polacy wchodzący i wychodzący z polskich lokali. Polskich w najgorszym tego słowa znaczeniu. Greenpoint wyglada tanio i tandetnie jak kraj pod koniec lat 80tych/początku 90tych. Plastik, tektura, napisy drukowane z szablonów. „Mazowszanki” serwujące pierogi w restauracjach udekorowanych „na karczmy”.  Z obowiązkowym gniazdem bocianim na ścianie. Krzyż, papież, wódka – full serwis. Wchodzę do przybytku o zaskakującej nazwie „Polski sklep” w poszukiwaniu karty do telefonu „Dzień dobry, czy sprzedajecie państwo karty do telefonu?” pytam ekspedientkę z uśmiechem - „ nie ma”. „Aha, no tak, a czy wie może Pani gdzie mogę takowe dostać? – kontynuuje natarczywie „ tam naprzeciwko pani kupi – u araba..”. Przypominam ze akcja dzieje się w środku Brooklynu, trzy przystanki metrem od Manhattanu. Zapycham się znajomo smakującą drożdżówką z serem i podchodzę do starszego pana, po angielsku pytam go o drogę do restauracji. Patrzy na mnie ze zdziwieniem i odburkuje „no English”. Polski? – pytam. Okazuje się ze starszy pan mieszka tu od 40 lat. W końcu trafiam do „Karczmy” próbuję złożyć zamówienie po angielsku, ale nie daję rady. Ale te kelnerki nie emigrowały do Nowego Yorku przed wojną. Większość Polaków, która zamieszkuje Greenpoint, przez lata nie raczy nawet nauczyć się podstaw angielskiego. Pracują z polakami dla polaków. Jędzą polskie jedzenie, oglądają polską telewizję. Chodzą do polskiego kościoła katolickiego. Krytykują i odrzucają wszystko, co amerykańskie, tradycyjnie po polsku, jako gorsze. Nie raczą odrobinę się wysilić żeby się zasymilować. Przecież Polska najlepszym krajem na świecie jest, wszystko inne chójowe, a murzynek Bambo w Afryce mieszkał i niech tam wraca. Ale przywozić dolary/ funty z chójowych krajów nie boli. Zdaje sobie sprawę, że każda generalizacja jest krzywdząca, że na pewno gdybym poszukała mogłabym spotkać kogoś, kto reprezentuje Polskę w zupełnie inny sposób. Ale mnie nie chodzi o pojedyncze pozytywne przykłady, tylko o ogólne wrażenie. Nie mam zbyt dużego pojęcia o PRL-u, a przymusowa emigracja i tęsknota za ojczyzną są dla mnie tak odległe, jak koniec świata 2012, ale, no właśnie ale…Greenpoint reprezentuje wszystko dlaczego uciekłam z Polski. Ziemkiewiczowskie „polactwo”. Zamiast pokazać ze kraj w środku Europy pełen jest utalentowanych, wykształconych młodych ludzi, ciekawych miejsc i potencjału, polonia woli się babrać w swoich tak zwanych tradycjach. Zamiast nowoczesnego państwa, które należy do Unii, ma ciekawą historię i dużo do zaoferowania serwuje się golonkę i wódkę. I jakkolwiek zbyt Polski nie lubię, to wkurza mnie to niezmiernie, bo nieraz już, jako Polka zostałam wrzucona w tą szufladkę. Nie jest w niej zbyt wygodnie, śmierdzi przeciętnością, homofobią, ksenofobią, nietolerancją, szarością, a bycie chamem jest ok. Mogę sobie tylko zaśpiewać „Imagine” i zakręcić sarmacki wąs, gdybym takowy miała.

6 comments:

  1. Poszlo w odrobine ugrzecznionej wersji. Spodziewam sie pogromu za glupote i brak patriotyzmu.

    ReplyDelete
  2. Zjawisko, o którym piszesz, spotkać można wszędzie, gdzie tylko ma się do czynienia z emigracją. Niestety. I to nie tylko polską. Trzy tygodnie pobytu na East Endzie w Londynie uświadomiły mi, że ten deprecjonujący dla Polaków proceder dotyczy niechybnie wszystkich grup etnicznych (tzw. emigracji za pracą) zamieszkujących wielkie aglomeracje. I wcale, ale to wcale nie ogarnia mnie zdziwienie, gdy słyszę, że coś "trzeba zrobić" z emigracją pochodzenia tureckiego, która zwyczajnie nie chce zasymilować się z ludnością niemiecką, dla obopólnego dobra koegzystować. I masz rację, nie chodzi tu o błyskawiczną asymilację. Ci ludzie podpierając się z początku chęcią kultywowania tradycji samodzielnie wyłączają się ze społeczeństwa obywatelskiego utrudniając życie wszystkim innym. Nie sądzę też, żeby ktokolwiek zarzucił Ci brak patriotyzmu. Krytyczne podejście do rodaków jest moim zdaniem wyrazem najwyższej formy patriotyzmu (bo chyba nie przeładowane symbolami kulty?). Możemy mieć jedynie nadzieję, że za parę pokoleń sytuacja się zmieni.

    olaka.

    ReplyDelete
  3. Droga Autorko,

    Musze przyznac, ze z lezka w oku czytam Twojego bloga. Kazde przeczytane zdanie pojawia sie w mojej glowie, jak wczorajszy spacer w poszukiwaniu rolady slaskiej z kluskami i modra kapusta. Dziadzio w wozkiem, jakze laskawie wskazujacy droge do restauracju, faktycznie zmieszany i poddenerwowany, ze ktos w Nowym Jorku smiel do niego odezwac sie w innym niz jego ojczystym jezyku... Pani w piekarni podajaca drozdzowke i delikatesy w ktorych nie mozna bylo dostac majonezu Kieleckiego, karty telefiniczne kupione u araba w polskiej dzielnicy i litr Wodki Wyborowej w promocji za $14,90...
    Nawet w nas pojawila sie malenka iskra tesknoty za Ojczyzna, za ktora, okazalo sie w mgnieniu oka, wogole nie tesknimy!
    Pozdrawiam Cie i Tesknie niezmiernie!
    Forever Yours
    Johnny Boy!

    ReplyDelete
  4. Drogi czytelniku,

    Gdybys nas z tęsknoty nie zawlókł na Greenpoint,(I w drodze powrotnej o mało nie zabił) pewnie nie "odkryłabym" go przez długi czas. A pierogi były dobre :)
    Sciskam Cie przeogromnie i tęsknie

    Katarzynka

    ReplyDelete
  5. Droga Autorko,

    Nasza nagla smierc nastopila by podczas drugiej wizyty na Greenpoint. Pierwsza byla zaraz po naszym spacerze na Brooklyn Bridge... Do you remember? Wtedy ja mialem ogromna ochote na Slaska rolade z kluskami slaskimi i czerwona kapusta... Pamietam, ze nie bylo tego w menu akurat tego dnia.

    Druga wizyta natomiast, odbyla sie w towarzystwie Patricka z "niemiec" i Amandy, wtedy w drodze powrotnej zamierzenie podnioslem wszystkim poziom adrenaliny, co rozbudzilo nas po obfitym Polskim obiedzie :P

    Pozdrawiam Cie Kochana!

    Boguslaw

    ReplyDelete